środa, 24 sierpnia 2016

A miało być tak pięknie...


(żródło: LaRoma24.it)

Dynamo Kijów, Middlesbrough, Crvena Zvezda, Cluj, Slovan, BATE, 1:7 w Manchesterze, 1:7 u siebie z Bayernem, 1:6 w Barcelonie, 0:3 u siebie z Fiorentiną i wczoraj z Porto. Od przeszło dziesięciu lat (z małymi wyjątkami) Roma w pucharach jest regularnie upokarzana. 

  Cytowaliśmy w przedmeczowej zapowiedzi słowa Luciano Spallettiego z konferencji prasowej: "to nie my czekamy na ten mecz, to on czeka na nas."  Miał rację trener rzymian, ten mecz czekał na jego graczy jak wyrostek w bramie na jakiegoś pierwszoklasistę żeby kolejny raz zabrać mu pieniądze na drugie śniadanie i przy tym upokorzyć na oczach koleżanek z klasy. Roma nie udźwignęła tego dwumeczu mentalnie. Przegrała go w głowach co przyznał Kevin Strootman na pomeczowej konferencji.

Kiedy okazało się, że Giallorossi zaczną mecz z De Rossim w środku obrony i Paredesem w pomocy, pomyślałem: ok. Juan Jesus, który zamiast Emersona, będzie musiał radzić sobie na boku z Otavio czy Coroną to dobry wybór. Kapitan uspokoi grę w środku, a Paredes wspomagany Strootmanem i Nainggolanem postara się dać coś ekstra. Argentyńczyk wszedł jednak w ten mecz fatalnie. Co podanie do przodu to strata, każde przyjęcie z rywalem na plecach kończyło się tak samo. Pierwszy odbiór zaliczył chyba około 20 minuty, ale zaraz oddał piłkę prosto po nogi rywala. Holender bez De Rossiego obok siebie też nie czuł się najlepiej, nawet pomimo tego, że wraz z Paredesem mogli się dotrzeć w sobotę przeciwko Udinese. Roma więc funkcjonowała bez środka pomocy, bo indywidualne szarże Nianggolana owszem mogły coś wnieść, powinny poderwać partnerów z drużyny do walki, ale ostatecznie okazywało się, że Belg tylko tracił siły. Z upływem czasu starał się pomagać mu De Rossi, wychodził wyżej czego najlepszym dowodem jest miejsce gdzie "zapracował" na czerwoną kartkę. Okolice pola karnego rywala. Nie przypominam sobie żeby gracz środka obrony drużyny atakującej w tym sektorze boiska łapał żółtą kartkę, a co dopiero czerwoną. Kapitan rzymian poszedł ambicjonalnie, bez kalkulacji, nie było to takie odcięcie prądu w jego głowie jak w styczniu 2014 roku kiedy chciał połamać nogi Giorgio Chielliniemu (nawiasem mówiąc to był ostatni mecz kiedy Roma kończyła w 9 aż do wczoraj), ale zachował się głupio. To on, mając pełną świadomość wagi tego meczu i kapitańską odpowiedzialność za zespół, powinien mieć chłodną głowę. Kolejny raz tego u niego zabrakło. Co innego Emerson Palmieri on jest młody, popełni jeszcze masę głupich błędów, mógł czuć się sfrustrowany, mógł nie unieść presji, ale takie faule jak ten z wczoraj nie powinny mieć miejsca nigdy i nigdzie. Brazylijczyk zachował się po prostu chamsko i całe szczęście, że rywalowi nic poważnego się nie stało. Tutaj należą się też brawa dla Szymona Marciniaka, który prowadził ten mecz niemal perfekcyjnie. Czerwone kartki były ewidentne, ale ile razy widzieliście arbitra dającego żółtą kartkę w podobnej sytuacji jak ta z De Rossim? Ja zbyt wiele. Marciniak nie sędziował żeby mieć "czyste papcie", sędziował bardzo dobrze. Kwestią czasu jest poprowadzenie przez niego finału któregoś z europejskich pucharów.

Co się tyczy Porto to chyba nikt w ich szeregach nie spodziewał się, że Roma podaruje im awans na tacy. Szybko i łatwo (za łatwo) zdobyty gol na 1:0, bardzo mądra gra w obronie, świetne przesuwanie formacji, odpowiednie wyjście pressingiem. Gospodarze walili głową w mur, a swoją frustrację wyładowywali na rywalach co kończyło się opisanymi wyżej czerwonymi kartkami, tym samym jeszcze bardziej ułatwiając robotę Portugalczykom. Kiedy grająca w dziewiątkę Roma próbowała chociaż dzięki ambicji wepchnąć piłkę do siatki to w sukurs rywalom przyszedł Wojciech Szczęsny. Wybiegając tak daleko od bramki zachował się jak concierge, który otwiera gościom hotelowym szeroko drzwi wejściowe i kłania im się w pas zapraszając do środka. Nie winię oczywiście Polaka za porażkę Romy, ta i tak stałaby się faktem, ale dobił on wieko tej trumny ostatnim gwoździem. Miejmy nadzieję, że ten błąd nie będzie rodził innych skutków, bo Wojtek postawił przy swoim nazwisku spory znak zapytania jeśli chodzi o obsadę bramki.


Romie pozostaje więc  już tylko gra w Lidze Europy i miejmy nadzieję, że wreszcie w tych rozgrywkach zagrają na miarę swojego potencjału i znajdą się przynajmniej w półfinale. Średnio w to wierzę, ale tak - stać ich na to.  Do tego potrzebna będzie jednak motywacja, spokojna głowa i dużo lepsza forma. Wczoraj poza Nainggolanem i Perottim zawiedli wszyscy. No może jeszcze nie można mieć wielkich pretensji do Dżeko bo często sam musiał walczyć z całą obroną Porto. Salah przeszedł obok meczu, Paredes był zagubiony, a stałe fragmenty gry w jego wykonaniu wołały o pomstę do nieba. Jeszcze w pierwszej połowie Roma miała 9 rzutów rożnych po których ani razu nie zagroziła bramce Casillasa. Boki obrony również nie sprostały temu meczowi. Bruno Peres zanotował chyba więcej strat niż przez całą rundę rewanżową 2015, a Juan Jesus oraz Kostas Manolas dostosowali się poziomem gry do Strootmana i Salaha. Wszyscy oni postanowili, na wszelki wypadek, nie wychylać się.

Kolejny sezon z rzędu Włosi będą mieli tylko dwóch przedstawicieli w Lidze Mistrzów i to Liga Europy rysuje się jako puchar idealnie skrojony pod poziom Serie A. Brutalne, ale niestety prawdziwe. Miejmy tylko nadzieję, że gra w tej uboższej z kontynentalnych rozgrywek przypominać będzie w wykonaniu Interu, Fiorentiny, Sassuolo i Romy kampanię z sezonu 2014/15, a nie z niedawno zakończonego 2015/16.

Ł.

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna